Młode elfiątko spacerowało jednym z krętych korytarzy placówki z ponurą
miną. Dostał pouczający wykład o tym, jak niegrzecznie jest dokuczać innym.
Szanowny dyrektor, za karę, kazał mu pracować w bibliotece. Jego zadanie
polegało na układaniu książek, dbaniu o czystość, pilnowaniu wypożyczeń i
zwrotów. Co ważniejsze, Remiemu występek również nie wyszedł na sucho, Rinrila
zmuszono do wydania jego nazwiska. Współlokator nie wiedział, kim był, dlatego
nazwał go tylko kolegą Rosalle. Młody Rinril, jak zwykle, nie potrafił trzymać języka za zębami, poza tym,
czas, żeby Luckowi też przestało się powodzić. Zawsze było tak samo, od wieków.
Rudzielec namawiał go do czegoś, a potem tylko on miał kłopoty. Tym razem nie
będzie krył przyjaciela, choćby tamten miał na niego nakrzyczeć! Całe
posiedzenie u dyrektora umilała mu pewna myśl, mianowicie, ten olśniewający
zmysły mężczyzna, którego nie potrafił wyrzucić z głowy w żaden sposób. Nie był
pewien, co o nim myślał. Podobał mu się? Nie, niemożliwe, przecież zauroczenie to paskudztwo, zarezerwowane dla głupich,
naiwnych dziewczyn, które myślą tylko o kosmetykach, swoich włosach i
paznokciach… Przełknął głośno ślinę. Zarumienił się mocno, zdając sobie sprawę
z tego, jak musiał prezentować się w chwili ujrzenia mężczyzny. Chyba nie
zrobił najlepszego wrażenia, o ile oczywiście szarooki zwrócił na niego uwagę,
co było mało prawdopodobne.
-REMI LUCK WZYWANY DO SEKRETARIATU.- Zadźwięczało magiczne zaklęcie, gdy
Rosalle zdołał dotrzeć do akademika. Uśmiechnął się samowolnie, może był okropny,
ale cieszył się. Rudzielec w końcu przestanie się mądrzyć na każdym kroku.
Zatrzasnął za sobą drzwi do swojego pokoju i spojrzał na z powrotem
niebieskawego kolegę. Westchnął przeciągle i zerknął przepraszająco na Kariego.
-Wybacz.- Szepnął cichutko. Naprawdę było mu trochę głupio, nie chciał
sprawić przykrości chłopcu. Wyobrażał sobie tą sytuację kompletnie inaczej,
myślał, że będzie zabawnie, nie tylko na początku, ale cały czas.
Kari prychnął, nie obdarzając go ani jednym spojrzeniem. Wyglądało na to,
że oglądał nowe książki, szkoła zaczynała się już za dwa dni. Rinril podszedł
do niego powoli i położył drobną rączkę na jego ramieniu.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam…- Powtarzał do momentu, w którym
zaczął mu się płatać język. Współlokator nawet nie zareagował, chociaż w innej
sytuacji uznałby, że zachowanie chłopca jest rozczulające.- Kari!- Krzyknął
elf, chcąc zwrócić na siebie choć odrobinę uwagi.
Żywiołak spojrzał na niego dalej zły.
-Zostaw mnie.- Odparł cicho, odpychając od siebie Rosalle. Ten spuścił
głowę, ale posłusznie zostawił kolegę. Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą
cichutko drzwi.
Rosalle siedział na dziedzińcu od trzech godzin. Z nudów zaczął czytać
regulamin uczelni, wykłuty w skale. Był
w połowie, wyryte napisy były niezbyt czytelne, w końcu powstały dawno, dawno
temu, za czasów stawiania placówki, pojedyncze literki zdążyły się już zetrzeć.
Rinril jakoś nigdy nie pałał specjalną miłością do książek, jego umiejętność
pisania oraz czytania siała postrach w okolicach rodzinnego domu, zatem nie
szło mu szybko. Wokół niego krążyło mnóstwo ludzi, śmiali się, rozmawiali,
zerkali przelotnie na ogromny głaz, niespecjalnie interesowali młodziutkiego
elfa. Chłopiec nie chciał iść do pokoju, gdzie czyhał na niego mściwy współlokator.
Uważał również, by nie spotkać Remiego. Przyjaciel z pewnością rozszarpał by go na małe kawałeczki. Rinril
odrzucił złe myśli na bok. Zastanawiał się, jak przeżyje prace w bibliotece,
tym bardziej, że musiał tam chodzić trzy razy w tygodniu pod rząd. To oznaczało
piętnaście długich, zmarnowanych, przyprawiających o mdłości godzin od soboty
do poniedziałku włącznie! Głupia uczelnia! Wcale nie chciał się tutaj uczyć!
Pragnął zostać w domu, wolny, wśród lasów, łąk, rzek, potoków, krzewów, kwiatów,
słońca, świeżego powietrza, denerwujących znajomych i jeszcze bardziej
irytującej rodziny, owoców, warzyw i wszystkiego, co tak bardzo kochał na
Zallenword! Czuł się tam dumny ze swojego pochodzenia, tutaj widział tyle
potężniejszych, inteligentniejszych i silniejszych istot, po prostu lepszych od
niego i jego rodziny. Gdyby był aniołem, albo chociaż żywiołkiem, jak Kari…
Jego życie byłoby wtedy łatwiejsze. Nie mógł tego zrozumieć. Był elfem, czuł
się osobnikiem tej rasy, kochał wszystko, co kochały te stworzenia. Tutaj miał
wrażenie, że wcale nie powinien, że wszyscy patrzą na elfy, jak na słabe,
kruche istoty, nadające się jedynie do zielarstwa. Już na Zellenword wpajano
mu, że magia natury nie jest magia bitewną, że ma jedynie tworzyć życie i
ratować w niebezpieczeństwie. W leśnej krainie elfy były istotami panującymi,
stały w hierarchii nad centaurami, skrzatami, krasnoludami i innymi
stworzeniami, nienadającymi się do walki. Jednak na tle całej planety Sorrow,
nie mogły się równać z upiorami, aniołami, czy nawet żywiołakami. Kraina
Zellenword nigdy nie odważyłaby się wejść w konflikt z jakimkolwiek innym
kontynentem, z obawy o przegraną. W końcu, jak istota pozbawiona umiejętności
magii bitewnej ma sprzeciwić się diabłu, który kwiaty, jakimi elf opiekował się
rok, spali w mniej niż sekundę? Rinril założył ręce na piersi, był obrażony na
cały świat, że stworzono go taka beznadziejną, ciamajdowata istotą! W
przeciwieństwie do tego mężczyzny, którego widział, kiedy… Nie! On nie widział
nikogo, nie pamiętał nikogo, był wolny od zauroczeń i innych bredni,
istniejących tylko w baśniach dla dzieci! Całowanie było przecież obrzydliwie!
Ślinienie się nawzajem, ohyda!
Pierwszy raz w bibliotece zapowiadał się nadzwyczaj nużąco dla młodego
Rosalle. Od wczorajszego pobytu na dziedzińcu zdążył się już pokłócić z Remim,
który miał mu za złe, że wydał go dyrekcji. Oczywiście Rinril nie zamierzał
przepraszać, ani wtedy, ani teraz. Ku jego wściekłości, rudzielec nie dostał
kary. Udał rozryczane, żałujące swojego czynu biedactwo, przyznał, że namówił
Rinrila do tego żartu i obiecał, że już nigdy nie zrobi czegoś tak okropnego.
Dyrektor pouczył go jedynie i ostrzegł, że kolejny wybryk zostanie surowo
ukarany. Remi miał ogromne szczęście, został obdarzony bardzo wieloma talentami,
nie dość, że zdał testy z jednym z najlepszych wyników, to posiadał jeszcze
niesamowity spryt, który pozwalał mu się wywijać z najtrudniejszych pozornie
sytuacji. Rudzielec należał do przekonujących aktorów i nigdy nie miał
szczególnych oporów, jeśli chodziło o kłamstwa i przekręty. Rosalle wiedział
jednak, że w głębi duszy był dobrym chłopakiem, trochę chytrym, ale mimo
wszystko można było liczyć na niego w trudnych sprawach. Teraz jednak
jasnowłosy nie zamierzał myśleć o jego zaletach, w ogóle nie chciał sobie
przypominać tej bestii, której jak zwykle wszystko uszło na sucho. Nie mając
już nic do roboty, zaczął przeglądać książki, ze zdziwieniem orientując się, że
niektóre z nich są nawet ciekawe. Teraz trzymał w swoich drobnych łapkach spis
istot, żyjących na Sorrow. Zaintrygowała go jedna pozycja.
-Upiór.- Szepnął jakby do siebie.- Istota magiczna, rozumna, zamieszkująca
głównie krainę Shadowed.
Historia: Pierwsze upiory narodziły się z popiołów spalonych żywcem ciał.
Magiczna energia, powstająca przy ucieczce cierpiących dusz z żarzących się
prochów skupiła bolesną śmierć i pragnienie życia w jednym punkcie, tworząc
żywego ducha.- Czytał, czując się trochę niepewnie.-Wzorzec rasy: Istoty o
bladej, szarawej skórze i materialnej, w przeciwieństwie do duchów, powłoce
cielesnej.
Umiejętności: Upiory posługują się wszelkimi dziedzinami czarnej magii.
Uważane za najlepszych nekromantów.
Upiory w społeczeństwie: Ze względu na ogromną moc, jaką posiadają, Upiory
cieszą się wysoką pozycją w hierarchii społecznej. Od siódmego wieku żyją w
pokoju z aniołami, jednak nie mają wstępu na Lordwall, z uwagi na przeklęte
pochodzenie. Upiory należą do chlubnych, szanowanych obywateli, wzbudzają
zaufanie wśród wyższych stref społeczeństwa, jednak większe ich grupy wywołują
panikę wśród prostej ludności.- Skończył Rinril, dalej nie spuszczając wzroku
ze strony. Szczególnie historia rasy wydała mu się przerażająca i niemożliwa.
Odłożył książkę na półkę i rozejrzał się dookoła, zostało jeszcze dwie
godziny …
Pierwszy dzień szkoły! Jakże radosny poranek otulił mieszkańców Varloht.
Ptaki śpiewały, słońce świeciło, było tak miło, że aż niemożliwie. Przynajmniej
tak widział to przeciętny obywatel Królestwa. Rosalle miał na ten temat inne
zdanie. Mianowicie, ptaszyska darły się na cały głos, bezlitośnie zrywając go z
niewygodnego łóżka, a słońce paliło żywym ogniem każdego, kto odważył się
wystawić na jego promienie. Było tak tragicznie, że bez wątpliwości prawdziwie.
Młodziutki elf zawył żałośnie i wtulił twarz w poduszkę.
Od Autora:
Złe serce? Nigdy nie mówiłam, że jestem osobą ciepłą i współczującą, wręcz
przeciwnie, więc się nie mylicie. Szczerze mówiąc, nie do końca wiem, jak ująć
niektóre rzeczy w pierwszych rozdziałach, muszę to sensownie rozłożyć,
powstrzymać się przed przyspieszeniem akcji, szczerze mówiąc, chciałabym ominąć
nudny początek i pisać od połowy, ale mam na uwadze wasze dobro, dlatego musze
przebrnąć przez ten koszmar. Błędy są, szczególnie językowe, poprawie je może
pod koniec tygodnia, ale teraz ten tekst wywołuje u mnie obrzydzenie. Na
początku rozdziały na pewno nie będą długie, nie łudźcie się, ledwo daje radę
napisać tyle. Naprawdę nie cierpię początków. Coś zacznie się dziać za dwa,
może trzy rozdziały, jak dobrze pójdzie. Dobra, skarby, trzymajcie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz