Na wiecznie zielonej Zellenword nastał
słoneczny, jak zawsze, poranek. Ptaki śpiewały proste melodie, a rude lisy
węszyły w poszukiwaniu posiłku. Wiał przyjemny, letni wiatr. Cieplutkie,
rześkie powietrze otulało z największą miłością każdą spacerującą na łonie
natury istotę. Zielone łąki kąpały się w słońcu, a w sadach i na polach
uprawnych dojrzewały doskonałe w smaku owoce oraz warzywa. W chacie, należącej
do rodziny Rosalle rozgrywała się teraz prawdziwa walka.
Po
głowie młodego Rinrila krążyły przeróżne, niesamowicie zawiłe i splątane ze
sobą myśli. Przed zielonymi oczyma pociemniało. Młodziutki elf był w stanie
szoku, czuł się, jakby ktoś uderzył go mocno w głowę. Właśnie usłyszał coś
niewiarygodnego. Spoglądał z niedowierzaniem na ojca, który ogłosił mu
względnie dobrą nowinę.
-Jak to, dostałem się?!- Zawył rozpaczliwie
chłopiec, pochylając się nad rodzicami. Spojrzał z nadzieją na matkę, która
była bardzo uległą kobietą i ponad wszystko ceniła zadowolenie i wole swojego
syna. Należała do cudownych istot, o smukłej, delikatnej sylwetce i idealnie
owalnej, kobiecej twarzy. Po niej Rinril odziedziczył jadowito zielone ślepia,
podobnie jak większość swoich atrybutów. W tej chwili elfka wzruszyła
ramionami. Nie mogła nic zrobić dla swojej pociechy.
-Nie pójdę tam!- Krzyknął rozpaczliwie Rinril,
odsuwając się kilka kroków od rodziców.- Nigdy!
-Oczywiście, że pójdziesz.- Zaśmiał się ojciec,
klepiąc syna po ramieniu. Jego pociecha była naprawdę uparta. Po piętnastu
latach życia zdążył się przyzwyczaić do marudzenia chłopca.
-Jeśli mnie tam wyślesz, popełnię
samobójstwo!- Powtarzał z zawziętością
elf, nie zważając na to, że jego głos robił się coraz bardziej histeryczny.-
Nie pójdę!
-Owszem, pójdziesz.- Zaręczył ojciec, jakby z
kpiną.
-Nie!
Naburmuszony Rosalle siedział w powozie, który
wiózł go prosto w paszczę Najwyższej Uczelni Magicznej w Varloht . Mijał
najpiękniejsze krajobrazy, zielone puszcze, kamienne, wysokie góry, wodospady i
łąki, na które ani trochę nie zwracał uwagi. Rozmaitość kolorów, ani nawet
ciepłe promienie słońca nie poprawiały jego humoru. Cały czas mruczał pod nosem coś, co
nawiązywało do jego nienawiści do rodziców . Jego przyjaciel Remi z łobuzerskim uśmiechem przypatrywał się ułożonej
z marmurowej kostki drodze. Jechali już długo, zbliżali się do centrum Varloht.
Wzdłuż szerokich chodników układały się zgaszone teraz latarnie, piękne, stare
kamienice. Po marmurowych kostkach stąpało wiele istot, istny tłum. Była to
bezpieczna dzielnica, pełna turystów, ważnych zabytków i miejsc, które
gwarantowały rozrywkę. Według obliczeń rudzielca za jakieś pół godziny powinni byli
dotrzeć na Uczelnię. Jego uśmiech z sekundy na sekundę robił się coraz szerszy
i bardziej przebiegły. Szturchnął Rosalle w ramię i zachichotał, gdy ten
spojrzał na niego wściekły.
-Co powiesz na mały spacerek?- Spytał,
obserwując reakcję drobniejszego elfa. Ten przez chwile patrzył na niego z
niezrozumieniem, potem prychnął.
-Nie mam ochoty.- Odparł, gładząc palcem
skurzane obicia powozu. Był zaprzężony w dwa konie, składał się z dwóch,
długich wagonów, liczących po dwanaście miejsc. Chłopcy siedzieli w pierwszym,
pod czujnym okiem kierowcy. Elf rozumiał doskonale. Jego przyjaciel chciał
uciec z powozu. Rosalle nie miał ochoty patrzeć ani na jego twarz, ani na
twarze swoich rodziców. Świat mu zbrzydł. W duchu modlił się, by Remi zaprzestał
wszelkich prób przekonań i dał mu napawać się nienawiścią, przepełniającą w tej
chwili jego serce.
Rudzielec zachichotał i szturchnął ramię
blondyna.
-Choć, złośniku.- Bardziej rozkazał, niż
poprosił niebieskooki, rozglądając się dookoła. Wiedział, że Rinril w końcu się
zgodzi. Podpuszczanie go należało do bardzo łatwych czynności. A przecież nie
mógł zostawić najlepszego przyjaciela na katorgi w Akademii. Większość
pasażerów spała, młode elfy wydawały się bardzo znudzone podróżą, dlatego też
Remi nie miał obaw. To zostało by słodką tajemnicą jego, oraz zielonookiego.
-Nie chcę.- Odparł Rosalle, zerkając co chwilę
na kierowcę powozu.
-Tchórz cię obleciał.- Uśmiechnął się kąśliwie
Remi. Wiedział, że blondynek nie wytrzyma długo.
Rosalle spojrzał na rudzielca z wyższością.
Nikt nie mógł obrażać go w taki sposób, a już na pewno nie rudzielec.
-Idziemy.- Rzekł stanowczo i wstał ze swojego
miejsca, zerkając wyzywająco na przyjaciela.
Remi zaśmiał się cicho. Poszło jeszcze łatwiej
niż się spodziewał. Przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia zielonookiemu,
że ma być cicho. Tamten prychnął z oburzeniem, przecież wiedział, co ma robić.
Rudzielec szepnął mu jeszcze coś na ucho i zwinnie wdrapał się na okno. Jego
źrenice powiększyły się znacznie. Odwrócił się szybko do tyłu z zamiarem
zeskoczenia z powrotem na drewniany pokład powozu, jednak Rinril wskakujący na
to samo okno skutecznie mu to uniemożliwił. Rosalle wpadł na rudzielca i oboje
z głośnym trzaskiem wylecieli z wagonu, prosto na nagrzane słońcem, marmurowe
płyty.
Rinril jęknął przeciągle i zerknął na podłogę. Ujrzał
cień pewnej osoby, uniósł głowę, by zobaczyć zainteresowanego osobnika. Nad
chłopcami stała starsza kobieta w ciemnozielonej szacie nauczyciela. Jej twarz
szpeciły gniewnie zmarszczone brwi i ściągnięte ku dołowi kąciki ust. Za nią, w
tle stał gotycki budynek samej Najwyższej Uczelni w Varloht. Piękny gmach o
strzelistych wieżach, oraz oknach wypełnionych witrażami, zbudowany z ciemnego
kamienia stał przed nimi otworem. Na pierwszy rzut oka dało się dojrzeć wielką,
bogato zdobioną rozetę, rozbudowaną fasadę, oraz piękne, dopracowane do
najmniejszych detali portale. Nawy boczne były wyraźnie wyższe niż środkowa.
Ten oto cudowny widok zwiastował kłopoty niesfornych elfów.
-Szlag!- Zaklął Remi. Widocznie jego
obliczeniom nie można było ufać… Koszmar się zaczynał.
Gdyby tylko Rinril zdecydował się wyskoczyć
trochę wcześniej, kilka nic niewartych minutek… Teraz zwiedzałby Varloht i
obmyślał plan ucieczki na inny kontynent. Najpewniej wybrałby Shadowed, nikt
nie szukałby młodego, niewinnego elfa w krainie upiorów. Tylko teoretycznie, gdyż myślenie Rosalle nie
było zbyt skomplikowane, dlatego wszyscy domyślili by się miejsca jego pobytu
po kilku godzinach od przekazania wieści o zaginięciu. Rinril był skazany na tą
uczelnię i miał wrażenie, że nienawidzi jej z wzajemnością. Wzdychał
cierpienniczo, patrząc wściekle na Remiego, który również był teraz w podłym
nastroju. Wraz z pierwszym dniem szkoły chłopcy mieli się stawić u dyrektora, lecz
teraz nauczyciel prowadził grupę elfiątek
w głąb korytarzy Uczelni. Były szerokie, ułożone z ciemnozielonych
płytek. Ściany do połowy połyskiwały kremową barwą, u dołu ułożone były na nich
brązowe, błyszczące płytki, wisiały na nich przeróżne obrazy, portrety
założycieli, najlepszych absolwentów, władców i podobnych obywateli. Na wyższe
piętra pięły się spiralne, kamienne schody. Rosalle dreptał cicho za grupą, aż trafił do
wielkiej sali, wypełnionej po brzegi różnego rodzaju istotami, młodszymi i starszymi,
drobniejszymi i tymi lepiej zbudowanymi, obydwu płci. Środkiem pomieszczenia
biegł czerwony dywan, prowadzący do szerokiego biurka, w którym zasiadły trzy
istoty. Jedną z nich była starsza
kobieta o siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Ubrana była w zieloną szatę,
podobnie jak pozostała dwójka. Nad nosem widniały okrągłe, niewielkie okulary,
o srebrnych oprawkach. W samym środku siedział mężczyzna o delikatnym zaroście i
muskularnej budowie ciała. Był bardzo blady, wyglądem przypominał upiory. Miał
mocne rysy twarzy i skórę wypraną z kolorów. Po lewej, na skraju spoczywał
niski, wiotkiej budowy staruszek. Wydawało się, iż był elfem, gdyż posiadał
szpiczaste uszy i delikatne, typowe dla tej rasy rysy twarzy. Nauczyciel stanął
w miejscu, grupa również. Wtedy rozległ się głos magicznego dzwonu . Muskularny
mężczyzna wstał znad ławy i przeleciał wzrokiem tłum uczniów. Odchrząknął raz i
zwrócił się do stworzeń.
-Witamy państwa w Najwyższej Uczelni Magicznej
w Varloht.- Zaczął, a po sali rozległy się oklaski. Gdy tylko ucichły,
mężczyzna kontynuował.- To już sto tysięczny czterdziesty piąty raz, gdy nowy
rok zaczyna się dla uczniów. Trudno uwierzyć w tak długą historie naszej
szkoły. Miło znowu gościć was za murami
naszej akademii, zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Po tak długiej przerwie,
każdego z nas czeka rok pełen pracy. Młodzi uczniowie, rodzice, nauczyciele,
czas na kolejny rozdział życia, czas na coraz bliższe poznawanie magii i kroczenie
jej coraz trudniejszą ścieżką. Jako dyrektor, obiecuję wam godne warunki do
pracy, abyście mogli poszerzać swoje horyzonty.- Zakończył, a po sali znowu
rozeszły się głośne oklaski.
Następnie wstała staruszka i uśmiechnęła się
ciepło. Rosalle nudził się niemiłosiernie. Rozglądał się dookoła, jakby czegoś
szukając i obgryzał przydługie paznokcie. Tak naprawdę musiał zająć czymś
oczy. Gdy patrzył na staruszkę miał ochotę zwrócić drugie śniadanie. Nie miał
pojęcia, że w tej chwili czyjeś czujne oczy go obserwują.
-Czas na część organizacyjną. Na korytarzach
wywieszone są informację o zebraniach danej klasy i przydzielonej sali.
Wychowawcy klas zaopatrzą je w plan zajęć. Do szkoły wstąpiło pięć klas
pierwszych, serdecznie witamy, nie macie się czego obawiać, nie gryziemy.-
Zaśmiała się ciepło.- Po apelu te klasy pozostaną w sali i posłuchają krótko o
przydzieleniu do swoich grup…
W sali pozostały jedynie klasy pierwsze, było
to około osiemdziesięciu osób. Rinril niespecjalnie przejmował się tym, gdzie
go wyślą. Specjalizację magiczną wybierało się dopiero w trzecim roku nauki, na
razie wszystkie klasy miały dokładnie te same zajęcia. Uczniów dzielono na pięć
grup, niezależnie od rasy. Brano pod uwagę wyniki testów i do jednej klasy wkładano
najgorszych i najlepszych, dla równowagi. Te grupy nazywały się po kolei :
Kassel, Mothem, Rings, Solia oraz Varhar. Grupy te dla nauczycieli dzieliły
tylko mundurki, jednak wśród uczniów było to jak przynależenie do pewnego rodu.
Pomiędzy różnymi grupami często powstawały konflikty, rywalizowały o lepsze
wyniki w każdej możliwej dziedzinie.
-Rinril Rosalle.- Wyczytała pani wicedyrektor.-
Warhar. Sala 206.
Chłopiec westchnął. Niech będzie, przynajmniej
nie musiał nosić paskudnego, seledynowego stroju, jak ci, przynależni do Rings.
Warhar zdobiły czarne mundurki.
-Remi Luck.- Wyczytała Kobieta.- Mothem. Sala 311.
Rudzielec uśmiechnął się psotnie. Czyli został
rozdzielony z blondynkiem. Nie szkodzi, pewnie i tak uda im się nieźle napsocić…
Od Autora:
Wybaczcie długą przerwę. Miałam teraz sporo
pracy i ostatnim, o czym myślałam, było pisanie. Ale w końcu się doczekaliście.
Na razie mało konkretów, ale jeszcze trochę i powinniście być zadowoleni. Życzę
miłego dnia , skarby.
Nie pasuje mi czarny mundurek do delikatnego wyglądu Rinrila, no ale tam. Znowu znalazłam tylko jeden błąd-literówkę T.T „-Tchórz cię odleciał.- Uśmiechnął się kąśliwie Remi. ” Rób więcej błędów, bo nie mam się się do czego przyczepić :<
OdpowiedzUsuńPo części zgodzę się z Aureą co do mundurka... ale jak dla mnie ta sprzeczność może fajnie wyjść. Jedna uwaga- nazwę grupy najpierw piszesz przez V a potem przez W. Przydała by się jedna wersja< podnosi rękę głosując na V> ;)
OdpowiedzUsuń